Będzie krótko, zwięźle i na temat - jestem:
a) kinomaniaczką,
b) wielbicielką musicali,
c) bierną (li i wyłącznie bierną) fanką łyżwiarstwa figurowego,
d) wegetarianką,
e) entuzjastką koloru różowego.
Uważam, że nie istnieją filmy niepotrzebne. Jednak jest znikomy odsetek produkcji, które na miano filmu nie zasługują, a więc szkoda na nie pieniędzy.
Uważam, że dobre kino nie jest przeintelektualizowane. Czytaj: film, którego przeciętny Kowalski nie pojmie nie jest dobrym filmem. Nie chodzi mi przez to, że przeciętny Kowalski (zabawne, że zazwyczaj "przeciętnymi" zwiemy ludzi, którzy w naszym mniemaniu są poniżej przeciętnej) - mlaskacz popcornu - pojmie w całości i wyłapie wszelkie subtelności, drugie, dziesiąte i n-te dno. Niet. Ale ten głupi, głupszy czy całkiem normalny Nowak zrozumie najbardziej powierzchowną warstwę tego dzieła. Słowem - genialny film nie jest bezsensownym zlepkiem obrazów, zrozumiałym dla reżysera i jego pamiętniczka. Jest jak głębokie jezioro: stoisz na brzegu - obserwujesz ładniejszą lub brzydszą powierzchnię; dobrze pływasz - możesz sprawdzić, jaki ma kształt, jakie skały są na dnie i jakiego koloru jest woda, kiedy się w niej zanurzysz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz