środa, 29 lipca 2015

Dzień czwarty - ulubiony horror: "Dziecko Rosemary"

Jestem leciutko sfiksowana na temat filmów Polańskiego. Mam to skrzywienie już od ładnych paru lat, jak dotąd nie minęło, a swojego czasu nawet prowadziłam batalie bronią ciężką w kwestii jego pedofilii. Aktualnie to ostatnie trochę mi przeszło, niektórym do rozsądku nie przemówisz. Gdybym miała wskazać ulubiony spośród jego filmów, to zdecydowałabym się chyba na Dziecko Rosemary, aczkolwiek nie byłaby to łatwa decyzja. 
Aliści w kwestii "mój ulubiony horror", wzmiankowany film wygrywa, posługując się koniarską metaforą, o dziesięć długości ze wszystkimi innymi filmami tego gatunku, które zdarzyło mi się oglądać. 
A dlaczego wygrywa? Ano to temat na dłuższy post.

Siedem powodów, dla których Dziecko Rosemary to horror idealny


1)     Perfekcyjna muzyka. Nie sądzę, żeby ten punkt trzeba było objaśniać
komukolwiek, kto widział chociaż urywek tego filmu. Rewelacyjna kompozycja Krzysztofa Komedy, genialnie wprowadzająca nastrój grozy, świetny pomysł wykorzystania głosu Mii Farrow, żeby przedstawić bohaterkę widzowi od pierwszych sekund filmu, najpierw audialnie, potem dopiero wizualnie. Swoją drogą, bardzo ciekawą aranżację tego utworu na festiwalu w Opolu zaprezentował Leszek Możdżer.

2)     Powalające zdjęcia i montaż. Weźmy na przykład scenę, kiedy Guy i
Rosemary są na kolacji u Castevetów i Roman opowiada o swoich podróżach. Konwersacja jest przyjemna, lekka, druga strona słucha z ewidentnym zainteresowaniem. A jednak zaskakujący sposób portretowania, dość dziwna trójkątna kompozycja sprawia, że ta pozornie banalna scena zdaje się widzowi niepokojąca.

http://www.nitehawkcinema.com/wp-content/uploads/2013/10/RosemarysBaby_071Pyxurz.jpg
3)     Gra aktorska. Polański wspomina, że porozumienie z Johnem Cassavetesem
było katorgą, ale ewidentnie starania zostały nagrodzone. Z kolei Mia początkowo roli miała nie dostać, bo reżyser planował do tej roli kogoś bardziej „amerykańskiego”, w sensie mniej rachitycznego – miał najpierw na myśli swoją ówczesną żonę, Sharon Tate, ale nie ośmielił się zaproponować jej do tej roli. Ponoć Sharon pojawia się gdzieś w scenie przyjęcia, ale ja jej osobiście nie zauważyłam.

https://didyouseethatone.files.wordpress.com/2015/06/rosemarys-baby-2.jpg

4)     Innowacyjność. Horror Polańskiego był pierwszym, który ośmielił się
ukazać szatana in persona, nie w ramach konwencji. „Jego” szatan jest realistyczny – ba! jest REALNY – nie fantastyczny czy „pół serio”. Zagrożenie z jego strony jest autentyczne, nie pozostaje kwestią wiary czy wyłącznie satanistów (jak we wcześniejszej Siódmej ofierze Marka Robsona).

https://encrypted-tbn1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRZQKhuLWx8jQwUIn3Wb_4anQRAdzJBnos6JRbXiXEnjgpSnQk8DQ


5) Gra kolorów. Wiele miejsca poświęciła temu aspektowi Patti Bellantoni w
swojej książce Jeśli to fiolet, ktoś umrze. Teoria koloru w filmie. Nie chcę jej kopiować, zresztą jest to fizycznie niemożliwe, jako że przebywam z dala od domu. Wykorzystanie barw w tej produkcji jest przemyślane i niebywale subtelne, ale jednocześnie wystarczająco konsekwentne, żeby manipulować widzem. Skutecznie. Tylko kilka przykładów – słoneczny żółty jako kolor określający osobowość Rosemary, błękitno-bezradna koszula w finalnej scenie czy czerwony, wprowadzany na ekran przez Castevetów, który sugeruje diabła, czy przynajmniej zagrożenie.

https://iheartingrid.files.wordpress.com/2014/10/rosemarys-baby-screenshot.jpg


6)     Mistrzostwo narracji filmowej. Duża liczba ujęć „z punktu widzenia
bohaterki” koresponduje tu z brakiem jasno określonej linii interpretacyjnej. Oba rozwiązania są poprawne, choć montaż początkowo sugeruje, żeby wierzyć Rosemary. Jednak zakończenie…

http://glambergirlblog.com/wp-content/uploads/2013/10/RosemarysBaby-Mia-Farrow-Paramount.jpg

7)     Zakończenie. To jest oficjalnie najlepsze zakończenie horroru w historii
kinematografii. Nie nasuwa jednoznacznego rozwiązania – oniryczny sposób ukazania przywodzi na myśl narkotyczną albo senną wizję. Ale z drugiej strony, przez cały film funkcjonuje narracja „z punktu widzenia”, więc to co ma miejsce na ekranie pewnie jest prawdziwe. Zakończenie jest niesamowicie realne, namacalne, tak namacalne, że wręcz graniczy z absurdem. I to jest w nim naprawdę przerażające. Nie ma efektów specjalnych, litrów keczupu i galaretki truskawkowej bryzgających na ekran, właściwie NIC nie zostaje ukazane. A jednak obecność zła została zaakceptowana. Jest częścią życia tych ludzi, ze wszech miar przeciętnych ludzi. Nie chcę tu uderzać w tony patetyczno-przebrzmiałe - ale ludzi takich, jak my. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz