Jestem leciutko sfiksowana na temat filmów Polańskiego. Mam to
skrzywienie już od ładnych paru lat, jak dotąd nie minęło, a swojego czasu
nawet prowadziłam batalie bronią ciężką w kwestii jego pedofilii. Aktualnie to
ostatnie trochę mi przeszło, niektórym do rozsądku nie przemówisz. Gdybym miała
wskazać ulubiony spośród jego filmów, to zdecydowałabym się chyba na Dziecko Rosemary, aczkolwiek nie byłaby to łatwa
decyzja.
Aliści w kwestii "mój ulubiony
horror", wzmiankowany film wygrywa, posługując się koniarską metaforą, o
dziesięć długości ze wszystkimi innymi filmami tego gatunku, które zdarzyło mi
się oglądać.
A dlaczego wygrywa? Ano to temat na
dłuższy post.
Siedem
powodów, dla których Dziecko
Rosemary to horror idealny
1) Perfekcyjna muzyka. Nie sądzę, żeby ten punkt trzeba było
objaśniać
komukolwiek, kto
widział chociaż urywek tego filmu. Rewelacyjna kompozycja Krzysztofa Komedy,
genialnie wprowadzająca nastrój grozy, świetny pomysł wykorzystania głosu Mii
Farrow, żeby przedstawić bohaterkę widzowi od pierwszych sekund filmu, najpierw
audialnie, potem dopiero wizualnie. Swoją drogą, bardzo ciekawą aranżację tego
utworu na festiwalu w Opolu zaprezentował Leszek Możdżer.
2) Powalające zdjęcia i montaż. Weźmy na przykład scenę, kiedy
Guy i
Rosemary są na
kolacji u Castevetów i Roman opowiada o swoich podróżach. Konwersacja jest
przyjemna, lekka, druga strona słucha z ewidentnym zainteresowaniem. A jednak
zaskakujący sposób portretowania, dość dziwna trójkątna kompozycja sprawia, że
ta pozornie banalna scena zdaje się widzowi niepokojąca.
http://www.nitehawkcinema.com/wp-content/uploads/2013/10/RosemarysBaby_071Pyxurz.jpg |
3) Gra aktorska. Polański wspomina, że porozumienie z Johnem
Cassavetesem
było katorgą, ale
ewidentnie starania zostały nagrodzone. Z kolei Mia początkowo roli miała nie
dostać, bo reżyser planował do tej roli kogoś bardziej „amerykańskiego”, w
sensie mniej rachitycznego – miał najpierw na myśli swoją ówczesną żonę, Sharon
Tate, ale nie ośmielił się zaproponować jej do tej roli. Ponoć Sharon pojawia
się gdzieś w scenie przyjęcia, ale ja jej osobiście nie zauważyłam.
https://didyouseethatone.files.wordpress.com/2015/06/rosemarys-baby-2.jpg |
4) Innowacyjność. Horror Polańskiego był pierwszym, który
ośmielił się
ukazać szatana in persona, nie w ramach
konwencji. „Jego” szatan jest realistyczny – ba! jest REALNY – nie fantastyczny
czy „pół serio”. Zagrożenie z jego strony jest autentyczne, nie pozostaje
kwestią wiary czy wyłącznie satanistów (jak we wcześniejszej Siódmej ofierze Marka Robsona).
https://encrypted-tbn1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRZQKhuLWx8jQwUIn3Wb_4anQRAdzJBnos6JRbXiXEnjgpSnQk8DQ |
5) Gra kolorów. Wiele miejsca poświęciła temu aspektowi Patti
Bellantoni w
swojej książce Jeśli to fiolet, ktoś umrze. Teoria koloru w
filmie. Nie chcę jej kopiować, zresztą jest to fizycznie niemożliwe, jako
że przebywam z dala od domu. Wykorzystanie barw w tej produkcji jest
przemyślane i niebywale subtelne, ale jednocześnie wystarczająco konsekwentne,
żeby manipulować widzem. Skutecznie. Tylko kilka przykładów – słoneczny żółty jako
kolor określający osobowość Rosemary, błękitno-bezradna koszula w finalnej
scenie czy czerwony, wprowadzany na ekran przez Castevetów, który sugeruje
diabła, czy przynajmniej zagrożenie.
https://iheartingrid.files.wordpress.com/2014/10/rosemarys-baby-screenshot.jpg |
6) Mistrzostwo narracji filmowej. Duża liczba ujęć „z punktu
widzenia
bohaterki”
koresponduje tu z brakiem jasno określonej linii interpretacyjnej. Oba rozwiązania
są poprawne, choć montaż początkowo sugeruje, żeby wierzyć Rosemary. Jednak
zakończenie…
http://glambergirlblog.com/wp-content/uploads/2013/10/RosemarysBaby-Mia-Farrow-Paramount.jpg |
7) Zakończenie. To
jest oficjalnie najlepsze zakończenie horroru w historii
kinematografii. Nie nasuwa jednoznacznego rozwiązania – oniryczny sposób
ukazania przywodzi na myśl narkotyczną albo senną wizję. Ale z drugiej strony,
przez cały film funkcjonuje narracja „z punktu widzenia”, więc to co ma miejsce
na ekranie pewnie jest prawdziwe. Zakończenie jest niesamowicie realne,
namacalne, tak namacalne, że wręcz graniczy z absurdem. I to jest w nim naprawdę przerażające. Nie ma efektów specjalnych, litrów keczupu i galaretki truskawkowej bryzgających na ekran, właściwie NIC nie zostaje ukazane. A jednak obecność zła została zaakceptowana. Jest częścią życia tych ludzi, ze wszech miar przeciętnych ludzi. Nie chcę tu uderzać w tony patetyczno-przebrzmiałe - ale ludzi takich, jak my.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz