niedziela, 2 sierpnia 2015

Dzień siódmy i dzień ósmy - filmy, które sprawiają, że jestem szczęśliwa/smutna

Nie ma takich.
Kino to moja pasja, coś jakby więcej niż hobby. Owszem, istnieją produkcje, które wprowadzają mnie w dobry nastrój - ale taka Mamma Mia jest raczej daleka od czynienia mnie aż szczęśliwą. W drugą stronę podobnie. Na licznych filmach płakałam (na wyrwanej z kontekstu scenie, zobaczonej przypadkiem tylko raz - był to fragment Człowieka z La Manchy), ale samo oglądanie filmu nigdy nie czyni mnie smutną.
Powiedzmy, że ktoś jest fanem windsurfingu. Niektóre wyjazdy wspomina lepiej, inne gorzej, w jednym miejscu był tańszy hotel, a pewnego razu skręcił sobie kostkę - ale zawsze to surfowanie sprawia mu frajdę, bez różnicy, czy akurat jest nad Bałtykiem, czy w Australii. Dajmy na to, że nad Bałtykiem było w zeszłym sezonie niezupełnie przyjemnie, ale gdyby miał wybór - pustynia Egiptu a tydzień w Łebie - to pewnie wybrałby Łebę, bo kocha surfować. 
A ja analogicznie mam z oglądaniem filmów :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz