niedziela, 9 sierpnia 2015

Poradnik, jak budować klimat - czyli "Bezkresne Morze Sargassowe"

Karaiby fascynowały i fascynują, nie tylko filmowców. Upalny klimat, gorący temperament tubylców (i, a nawet głównie, tubylczyń), a przy okazji trochę Voodoo, jakiś szaman i tańce przy ognisku. Co dość zaskakujące - twórców (a co za tym idzie, także widzów) niespecjalnie interesuje zagłębianie się w karaibską świadomość - a bardziej sama atmosfera widziana okiem przybysza, egzotyka, przedstawiona tak, jak odczuwa ją człowiek zachodu - bo przecież autochtoni są tej egzotyki integralną częścią.
Doskonale zdawał sobie z tego sprawę już Val Lewton, kiedy czuwał nad produkcją jednego ze swoich najlepszych filmów, Wędrowałam z zombie (w reżyserii Jacquesa Tournera) - niesamowitej, onirycznej, z pozoru banalnej historii o pielęgniarce opiekującej się swoją ciepiącą na katatonię panią. Ta opowieść - fabularnie cokolwiek płaska - jest tak perfekcyjnie poprowadzona, że nawet dziś - po 72 latach od premiery - odczuwa się duszną, gorącą atmosferę, a słynne sceny wędrówki Betsy i Jessiki robią niesamowite wrażenie.

http://i.ytimg.com/vi/ISeuNUASHXc/maxresdefault.jpg
Z magii Karaibów czerpał też Wes Craven w swoim Wężu i tęczy i wielu innych, mniej lub bardziej zdolnych twórców (choćby Avi Nesher w Rytuale) - a także ci, którzy uznali za stosowne względnie pożądane katować nas coraz to nowymi produkcjami o zombie-wcale-nie-voodoo.

Ale można też inaczej, co udowodnił Brendan Maher (a wcześniej chyba też John Duigan w wersji 1993, ale tej nie dane mi było oglądać), kręcąc Bezkresne morze Sargassowe. Film jest ekranizacją powieści Jean Rhys, która z kolei jest prequelem słynnej Jane Eyre Charlotte Bronte.

http://s0.discshop.se/img/front_large/91925
/wide_sargasso_sea_video_on_demand.jpg
Ogólnie rzecz biorąc, głosy krytyki sympatyzujące z Bertą Rochester są dość powszechne, co nie jest takie dziwne, biorąc pod uwagę, o czym rzeczywiście jest ta książka. Ale ta produkcja posuwa się jeszcze dalej (nie wiem jak książka, zapewne też) - Antoinette (czyli "późniejsza" Berta) jest osóbką inteligentną, sympatyczną, prawą, szczerą i koszmarnie samotną. Jako Kreolka nie jest ani biała, ani czarna, jako kobieta - nie może być niezależna. On - Rochester - też nie jest potworem - zmarginalizowany młodszy brat, szuka majątku i zrozumienia, tego pierwszego jakby bardziej. Od początku wie, że ich uczucie to nie wielka miłość - w przeciwieństwie do gwałtownie w nim zakochanej Antoinette. Wie, że to małżeństwo nie da im wielkiego szczęścia - zbyt duża jest różnica charakteru i temperamentu - ale może dać spokój. Nic bardziej mylnego. W Jane Eyre mówi tytułowej bohaterce, że Berta była wulgarna i ordynarna od samego początku ich pożycia małżeńskiego. Antoinette nie jest ani wulgarna, ani ordynarna wedle naszych standardów, raczej wolna i zakochana, po prostu młoda. Jednak wychowanego w skostniałym społeczeństwie Anglika drażni jej niechęć do podporządkowania się absurdalnemu savoir-vivre'owi - obojętne - w leśnej głuszy czy w sypialni. Na Jamajce, wśród powszechnego rasizmu i ciągłych konfliktów pomiędzy ludnością biała i czarną - ona sympatyzuje raczej z czarnymi, ale nie potrafi stać się jedną z nich, on za to jest biały nie tylko w fizycznym tego słowa znaczeniu.

http://www.frockflicks.com/wp-content/uploads/2001/04/wide.jpg

Ona kocha, kocha tak bardzo, że - kiedy jej uczucie okazuje się nieodwzajemnione - sama siebie niszczy, popada w szaleństwo jako ucieczkę od koszmarnej rzeczywistości. W powieści Charlotte Bronte Rochester zachwyca się własnym miłosierdziem, że Berta może przebywać z nim w Thornfield Hall zamiast w innej jego posiadłości o niezdrowym klimacie. W Bezkresnym Morzu... Anglia okazuje się piekłem (choć miała być rajem), koszmarem tak ogromnym, że Antoinette w ogóle nie chce dopuszczać go do świadomości.

https://encrypted-tbn0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSiHdIoMRkdm3-rRpcsEYHkXztyEiXUaoKEnxWb9PZ6zvetZwnZ

Choć fabuła tego filmu jest jedną z jego niewątpliwych zalet, to tym, co naprawdę zachwyca - jest klimat. Niesamowita, duszna atmosfera, bardzo zmysłowa, sprzyjająca szaleństwu oddana przez Davida Luthera działa niesamowicie skutecznie, do tego dochodzą jeszcze efekty dźwiękowe, potęgujące klimat tajemnicy. Magia voodoo jako taka pojawia się w jednej scenie, ale jej obecność jest wyczuwalna przez bite 94 minuty trwania produkcji. Jasne, przejrzyste kadry, oświetlenie zahaczające momentami o prześwietlenie dają efekt okolicy słonecznej, ale niezbyt przyjaznej, a to wrażenie potęguje się wraz z trwaniem filmu. Czasem wkracza zieleń - a to witalna, z to zepsuta i zgniła. Kolory są z reguły bardzo nasycone, co świetnie podkreśla kontrast pomiędzy akcją "wewnątrz" (w domu, w Thornfield) a "na zewnątrz" - wśród jamajskiej roślinności albo nad wodą.

http://photos1.blogger.com/blogger/323/1025/1600/wide_sargasso3_gal.jpg

Takiego efektu nie powstydziłoby się najlepsze kino grozy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz