niedziela, 2 sierpnia 2015

Musical po LSD - "Love Never Dies" Andrew Lloyda Webbera.

Wczoraj miałam niezwykłą okazję po raz kolejny (drugi konkretnie) zobaczyć to wiekopomne dzieło, jeszcze dość młode dziecko nadwornego kompozytora Stanów Zjednoczonych Andrew Lloyda Webbera. Film wywarł na mnie (ponownie) wrażenia tak niezapomniane, że zamieszczam na tym blogu moją nieco zmienioną Filmwebową "recenzję" (raczej chaotycznie spisane wrażenia, ale niech będzie że recenzję) - i ostrzegam przed spojlerami.


https://www.londontheatredirect.com/img/
eventgallery/LoveNeverDies_233.jpg


Gwoli ścisłości, oglądałam ten niezwykły spektakl w obsadzie: Ben Lewis - Upiór, Anna O'Byrne - Christine, Maria Mercedes - Madame Giry, Simon Gleeson - Raoul, Sharon Millerchip - Meg, Jack Lyall - Gustave. Wydanie DVD, sfilmowane właściwie jak film, publiczności nie widać - coś w stylu nowszych osiągnięć Teatru Telewizji.


http://www.alaskapublic.org/wp-content/uploads/2012
/06/John-Tsiavis-LND-set-up-sho.jpg
Only his mask was ever found - te jakże klimatyczne słowa rozpoczynają przedstawienie, na wypadek gdyby widz zapomniał, jak zakończył się Upiór w Operze, bo przecież to nie jest tak, że na sequel przychodzą głównie wielbiciele "jedynki", no wcale nie. Zaraz potem mamy okazję zobaczyć wzmiankowaną maskę wraz z jej właścicielem, ten ostatni rzępoli coś na organach, potem się na nich kładzie, chwyta w drżące łapki (w ogóle mimika Bena Lewisa odznacza się niewyobrażalną wręcz wymownością) kartkę z nutami, po czym w drzwiach w poziomie pojawia się zawodnik sumo, który krzyczy: NIE WIDZISZ, WIDZU, ŻE ON NIE MOŻE TWORZYĆ? Widz z zasady nie jest zwierzęciem inteligentnym, to nie widzi - jednak Ędrju spieszy na ratunek i już Upiorzynka wykonuje rzewny recytatyw na temat swej lubej Christine. Którejże to portret ma w swojej pracowni, dzieło rozmiarów wcale pokaźnych, jeno nie wiadomo, kto mu je namalował, ale to zapewne jeszcze jeden z ogromu jego talentów, o których zresztą dowiadujemy się później. A więc śpiewa do tego portretu nader dramatycznie Till I Hear You Sing z mimiką ciała porównywalną z pobożnymi Żydami w synagodze. Już wczuwamy się jego położenie.


http://images5.fanpop.com/image/photos/30400000/
Love-Never-Dies-wallpaper-love-never-dies-E2-99-
A5-30463143-1559-1071.jpg
Trzymaj się widzu mocno, bo oto... Coney Island! Zaprezentowane przez trio, swoją drogą, niezgorszy to pomysł, wprowadzenie do ponurej, gotyckiej i romantycznej atmosfery Upiora... klimatu psychodeliczno-cyrkowego - szkoda, że tak zmarnowany. Na chwilę robi się trochę mniej duszno, jako że z powietrza wyparowuje duch Krysi i Upiorzynki,a pojawia się mnóstwo pięknej scenografii i ciekawych pomysłów plastycznych, przy akompaniamencie świetnej muzyki i w rytm znośnych (a jak na LND nawet bardzo dobrych) tekstów. Widzimy więc trio, które opowiada o tym magicznym, niezwykłym miejscu, widzimy Meg Giry (i słyszymy jej Only for you), która jest cokolwiek dość dziwnie ubrana - coś pomiędzy papugą a Lady Gagą - ale ogólnie jest tak, że zaczynamy się zastanawiać, czy te pierwsze sceny to przypadkiem nie był jakiś wypadek przy pracy. 


Ano, nie był. Przekonać się o tym da boleśnie wręcz szybko - bo oto na scenie Madame Giry! Webber w ramach swej niebywałej subtelności wszystkie czarne, czarniejsze i najczarniejsze charaktery przedstawia w ciągu ułamka sekundy. Tak więc, momentalnie dowiadujemy się, że Madame Giry (która zostaje nam przedstawiona, jak to każdy nauczyciel, poganiając biedną trupę cyrkową z okrzykiem, że jeszcze cztery pokazy przed nimi) jest biczą, biczą i raz jeszcze biczą, a także biczą biczy, i że zależy jej li na kasie. Względnie jeszcze na Upiorzynce i szczęściu córeczki, ale tu tak jakby słabiej. Jej iloraz inteligencji jest ewidentnie liczbą jednocyfrową, bo jakoś nie pojawia się na jej idealnie gładkiej powierzchni mózgu myśl, że kiedy już Eryś dostanie Krysiuchnę z powrotem, to jakiś tam park rozrywki będzie miał w głębinach swojego nosa i pewnie poszuka opery.


http://www.stagewhispers.com.au/sites/default/files/
imagecache/lightbox/news/LND_1048_2.jpeg
Wszyscy (czyli coś w stylu miejskiego motłochu) czekają kiedy to Christine, opery gwiazda najjaśniejsza, zejdzie z pokładu statku, przy czym twórcom dzieła uciekł chyba fakt, że zachowanie dziennikarzy z początku wieku XX było nieco inne, aniżeli te współczesnych paparazzich. Wiedzą wszystko o wszystkich, podają megaploteczki, nieomal w tym porcie koczują. Krysieńka wychodzi na ląd, razem z synkiem - Gustawem i mężem - Raoulem, przy czym mamy okazję ponownie przekonać się o zasadności prawa Ędrju o przedstawianiu charakterów czarnych. Naturalnie, Raoul zachowuje się jak chamski, nadęty bufon z przerostem ego, wszyscy wiedzą, że jest zły, ale drzwi w poziomie znowu się otwierają, a zawodnik sumo krzyczy NIE WIDZISZ,WIDZU, ŻE ON JEST ZŁY? Raoul traktuje dziennikarzy z buta, żonę i synka podobnież, zbiera manatki i ku uldze wszystkich scenę opuszcza.

Ale jak opuszcza! Po Christine przyjeżdża powóz. Bez koni. Cudowne talenta Upiorzynki, odsłona druga. Eryk Ford, wersja deluxe. Ale, cobyśmy się na pewno zorientowali, że to Eryk przysłał ten powóz, zawodnik sumo wypycha z wnętrza powozomodu trójkę jego pomagierów (tych, co opowiadali o Coney Island).

Następna scena ma jeden cel - zawodnik sumo przyprowadził kolegów po fachu i razem krzyczą: NIE WIDZISZ, WIDZU, JAKI RAOUL JEST ZUUYYY? No, faktycznie jest - złośliwy, apodyktyczny, żona musi mu we wszystkim ustępować, Gustaw go nie interesuje w ogóle. Problem polega na tym, że Webberowaci zatrudnili do tej roli Simona Gleesona, faceta z klasą, obok jakiej Upiorzynka nawet nie stanęła .


http://content.internetvideoarchive.com/
content/photos/7798/200782_032.jpg
Christine śpiewa Look with your heart, robi się słodko, disneyowsko, a po scenie fruwają różowe kucyponki, świergocząc niby słowiki. Gucio idzie spać, trza przecież dać matce trochę prywatności. 

I się zaczyna...

Drzwi się otwierają, oczywiście same, i prosiem państwa, prosiem bardzo, było już Wejście Smoka? A Wejście w mrok było? A Wejście Ninja? No to teraz mamy też Wejście Upiorzynki. Tenże potwór w ludzkiej skórze albo i człowiek w skórze potwornej wkracza do buduaru damy swego serca. Ogarnia go spojrzeniem swoim, kroczy dostojnie, a na twarzy wybitnego w tej roli Bena Lewisa maluje się wyraźnie Ależ ta podłoga brudna! Kryśka zemdlona leci na podłogę (wyrzuty sumienia, że butów nie wytarła), ale nic to, nadzwyczajne talenta Erysia, odsłona trzecia - magnes w ramionach! I Krysiunia gestem romantycznym a namiętnym zarzuca mu (ewidentnie nieświadomie, wszak straciła przytomność) ramiona na szyję. 
Na pstryknięcie palcem się budzi, następuje chwila wyjątkowo dramatycznych tudzież rozpaczliwych okrzyków, ekspresja z jego strony osiąga poziom drewnianego blatu, I tak sobie wyją Beneath a Moonless Sky, genialna muzyka i tekst na poziomie pornosa (pieściłem cię, głaskałem cię, brałem cię i znowu, i znowu). W pewnym momencie, Christine woła I loved you, a Anna O'Byrne jest tak przekonująca, że widza autentycznie przechodzą ciarki, niestety przechodzą i ze wstydu rzucają się z balkonu, albowiem chwilę później widz dostrzega jak ta wiadomość podziałała na Upiorzynkę. Otóż jego rozpacz jest potworna, ale nie ma czasu o niej myśleć, bo chyba przypomniał sobie, że ma rozrusznik i nie powinien się denerwować (łapie się za serce), na dodatek wychodzą mu mleczaki (bardzo stara się nie przygryzać wargi, ale to silniejsze od niego), a co gorsza, ta podłoga jest naprawdę brudna (Ben, nie patrz w dół!). 
Później mamy okazję usłyszeć ach-jakże-wzruszające wykonanie Once Upon Another Time, ona patrzy w lewo, on w prawo, następnie z ekspresją godną dębu Bartek zamieniają się miejscami i dalej śpiewają to samo.
Z Upiornego wychodzi bestia, bo oto się przekonał, że panna nie rzuci męża i dziecka, i nie pogna za nim do słodkiej piwnicy, zwłaszcza że 10 lat temu się z nią przespał, a później zwiał, a to tak jakby była końcówka XIX stulecia i kwestię utraty dziewictwa traktowano ździebko inaczej niż dzisiaj. Szantażuje więc Krysiuchnę, twierdząc, że jeśli dla niego nie zaśpiewa, to mały, kochany Gucio nie wróci z wycieczki po Coney Island.


http://usercontent1.hubimg.com/11829876_f520.jpg


W następnej sekwencji, Christine i Meg spotykają się po latach. Ogólnie znowu zaczynamy się zastanawiać, czy to czasem nie jakieś wyjście na prostą, bo My Dear Old Friend i poprzedzające recytatywy są całkiem porządnie napisane, Ben zniknął z ekranu, więc robi się tak jakoś bardziej wiarygodnie, jakby aktorzy przypomnieli sobie, że to czas już zacząć grać. Do pewnej chwili, albowiem nagle Raoul dowiaduje się od Madame Giry, że tajemniczy milioner, podszywający się pod pana Y, to nie kto inny jak HIM! Naturalnie, ani jedna scena w której Raoul nie wspomniałby słowem względnie czynem o piciu jest niedopuszczalna. Schodzi do baru, a Krysia orientuje się, że Gucio wyparował.

Na Filmwebie napisałam: tu ma miejsce scena rodem z brazylijskiej telenoweli. Cofam te słowa. Brazylijskie telenowele, z których jedną nawet oglądałam w całości, mają więcej polotu i są bardziej wiarygodne niż to coś. Bohaterów da się polubić, a wzajemne relacje Mayi, Raja, Bahuana, Dudy, Ramira i Tarso miały w sobie więcej wiarygodności, były w jakiś sposób psychologicznie podbudowane i zazwyczaj logiczne. Czego nie da się powiedzieć o tych tutaj.Wracając do akcji musicalu, Eryś dostrzega, że syn Christine, uwaga, proszę państwa, werble proszę, potrafi grać na pianinie. Tak jest. Zrozumieli państwo? POTRAFI GRAĆ NA PIANINIE. Takie były wtedy standardy wychowania, a jego matka jest chyba słynną śpiewaczką operową, ale no cóż. Upiorzynka wpada więc na genialny pomysł (który wyraża z miną skretyniałego imbecyla, państwo pleonazm przebaczą): Gucio ma 10 lat! A on 10 lat temu spędził jedną, podkreślam: jedną, noc z Christine. Więc na pewno Gustaw to jego syn! 



http://3.bp.blogspot.com/-rkCeBt79ArA/UHse3vOdpSI/
AAAAAAAABxE/n_tkNu-YsJk/
s1600/tumblr_m8go9qiTKT1r8biyko1_500.png

Zaczyna się Beauty Underneath. W ogóle cały ten musical to beauty underneath - tak głęboko underneath, że nie widać. Groteskowych dekoracji część dalsza, tylko że teraz już groteska sprowadza się do czerpania garściami z tanich horrorów klasy Y - jakiś szkielet, cyklop, nawet syrena (tak, serio). Piosenka jest, delikatnie rzecz ujmując ekstatyczna i (yes) dobrze (yees) państwo (yeees) zrozumieli (yeeees) to (YES!) słowo (YEEEES!). Upiorzątek tak się zapamiętał, że aż pokazał synkowi buźkę. Dzieciak, z jakiegoś dziwnego powodu przerażony, ucieka do matki. Krysia przyznaje, że tak, faktycznie, to syn Erysia, a skąd ona to wie, skoro to nijak nie czas USG i testów ciążowych, tym nie musimy się kłopotać. Na Upiornym wrażenie robi to niezmierne, pada na kolana (wyfroteruję tę podłogę, w końcu mi się uda!... cholera, rozrusznik, zapomniałem...).


https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/4d/
3f/91/4d3f917deded7531fcc25af104596034.jpg

Okazuje się, że Madame Giry schowała się w szafie (poważnie) i wszystko słyszała, i oczywista znowu okazuje się biczą biczy. W finalnym momencie jej recytatywu znowu błyskają te wszystkie dziwactwa, trochę to dla mnie oryginalny środek artystyczny, ale pewnie się nie znam.
Akcja przenosi się do baru, no bo gdzie indziej znajdziemy najczarniejszy z czarnych charakterów, naszego master of disaster, który w oryginale był, prawdaż, księciem na białym koniu, ale o tym zapomnijmy. I tak patrzenie na Simona Gleesona wiąże się z niejaką ulgą. Śpiewa nasz szwarccharakter, nad kieliszkiem rzecz jasna, Why Does She Love Me. Piosenka nie ma zbyt wiele sensu, jako że mistrz sumo od samego początku przekonuje nas, że Christine wcale a wcale męża nie kocha. Śpiewa, pije, śpiewa, pije, znowu pije i widzi Meg. Która to Meg głosem z lekka rozpaczliwym opowiada, jak to smutki w morzu topi. Jedno w wódzie, drugie w morzu, to ciecz i to ciecz, logiczne w końcu. 
Ni z gruchy, ni z pietruchy pojawia się Upiorzynka (Meg wcześniej wychodzi), zawiera z Raoulem zakład pod tytułem "Christine zaśpiewa to jest moja, nie zaśpiewa, to twoja, a wszystkie długi ci spłacę". Żeby się już nie czepiać zbytnio, to trzeba powiedzieć, że Devil Take the Hindmost brzmi rewelacyjnie. Widocznie Raoulowi alkohol wyżarł już mózg, bo zamiast przybiec do Krysi, powiedzieć jej o wszystkim, zabrać ją i dziecko, i odjechać - owszem, przybiega, jak nastolatka, której się przed studniówką połamał paznokieć, krzyczy "jedźmy, Krycha, jedźmy, tu masz bilety", po czym wybiega. To ma sens, zwłaszcza że Upiór coś tam jednak za występ zapłacił, sporo nawet, a ona ma przecież długi męża do spłacania, więc tak jakby może chcieć zostać, nawet po to, żeby mu pomóc. 


http://www.empressbooks.com/newsletter/Spring2014/
Ben_Lewis_Simon_Gleeson_handshake.jpg

No i zbliża się występ Christine. Ale, zanim wystąpi, mamy coś dla widzów o gustach mniej wyrafinowanych, nasza ulala girl, Meg Giry! Wzmiankowana ulala girl śpiewa sobie wesoło Bathing Beauty, uroczą, kabaretową pioseneczkę o tym, jak nie potrafiła zdecydować się na jeden kostium kąpielowy, więc wzięła je wszystkie, a na plaży pomogły jej przebrać się przyjaciółki. Piosenka sama w sobie zła nie jest, widać Upiorzynka podążyła za nowymi trendami, ale to da się nawet przeżyć - taki kabaretowy standard, w dodatku jak niewiele rzeczy w tym dziele pasujący do swoich czasów. Problem w tym, że nawet do atmosfery LND pasuje równie dobrze, co Felicita do Ojca Chrzestnego.
Jak można się domyślić, Christine śpiewa, prawdaż, wybierając tym samym Upiorka, Raoul skruszony odchodzi. I tu mamy chwilę wytchnienia, bo scenografia i suknia Christine są oszałamiająco piękne, Anna ma cudowny głos, bardzo dojrzały, jej wykonanie piosenki tytułowej jest niesamowite i poruszające. 
Wszystko co dobre, szybko się kończy, a przysłowia mądrością narodu. Zakończenie do tego stopnia niszczy efekt piosenki, że to aż niewiarygodne, że Andrew Lloyd Webber mógł sobie tak strzelić w stopę. 

https://kpbs.media.clients.ellingtoncms.com/img/photos/
2012/06/06/LND_Christine_
t700.jpg?f40c0e74b997dbb01ce524758e0d04a31382c8af

Upiorzynka i Christine rzucają się sobie w ramiona, a tu nagle - o! - Gucio znowu się zgubił. Ale, /demoniczne hahaha/, proszę państwa, teraz porwała go Meg! Meg, która nie może znieść, że Upiorek jej nie kocha! A ona dla niego sypiała z połową Stanów Zjednoczonych, żeby tylko mógł park rozrywki wybudować! No więc, cudowne talenta Erysia, odsłona czwarta, Eryś-psycholog. Ale jednak chyba sporo wagarował, bo subtelnie wyznaje Meg, która usiłuje zabić najpierw jego syna, a później siebie że nie wszyscy możemy być jak Christine. Hirołina wpada więc w czarną rozpacz, a wręcz otchłań rozpaczy i strzela do Kryśki, ta upada i następuje POŻEGNANIE. Łamiącym się głosem oznajmia Guciowi, że oto jego nowy tatuś, po czym jeszcze chwilę razem śpiewają, ogólnie wygląda to tak, jakby Zbuntowany Anioł spotkał się w pół drogi z West Side Story. Sęk w tym, że na West Side Story płakałam jak głupia, a tutaj najwyżej ze śmiechu.
Krysia umiera, Gucio odwraca się tyłem do Raoula, który gdzieś tam się pałęta i rzuca się w ramiona Upiorzynki, odchodzą razem w dal. Koniec.

Czyż to nie cudowne?


http://sharonmillerchip.com/files/gimgs/th-13_425298-
120204-love-never-dies.jpg


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz